- Mogłabyś się pośpieszyć? To nie wakacje, Caroline –
usłyszałam głos Toma, mojego przeuroczego szefa. Nawet we własnych myślach
potrafiłam wyczuć sarkazm w tym stwierdzeniu. Skrzywiłam się, po czym
pozwoliłam, aby na moich ustach zagościł wymuszony uśmiech.
- Oczywiście – opowiedziałam z przesadną słodyczą w głosie.
Mężczyzna pokręcił głową i odszedł na zaplecze. Zaczęłam robić kolejne drinki,
przy okazji zapisując zamówienia. Pracuję jako barmanka od roku, ale nie sądzę,
żebym kiedykolwiek przyzwyczaiła się do ruchu w piątkowe wieczory. Westchnęłam
podając Martini jakiemuś staremu facetowi, który przez moment zawiesił wzrok na
moich piersiach. Przewróciłam oczami.
- Dla mnie Margarita, proszę – odwróciłam się słysząc
znajomy głos.
- Już się robi, Alice – powiedziałam z uśmiechem do
przyjaciółki. Często przychodziła tutaj, kiedy pracowałam, a zwykle kończyło
się na tym, że musiałam ją nieść do domu. Miałam nadzieje, że dzisiaj będzie
inaczej, bo byłam już wykończona. Podałam dziewczynie drinka i usiadłam na
stołku za barem, korzystając z chwili spokoju.
- Czemu ciągle tu pracujesz, przecież twój stary ma kupę
siana? – zapytała, upijając łyk ze szklanki.
- Sama wiesz – odpowiedziałam podpierając ręką brodę, a moja
przyjaciółka prychnęła i odwróciła głowę, patrząc na tańczących ludzi.
Właściwie też czasami zastanawiałam się czemu tu pracuję. Zawsze przy takich
chwilach zwątpienia nasuwały mi się te same odpowiedzi . Po prostu lubiłam
przebywać z ludźmi. Sprawiało mi to ogromną radość, kiedy byłam gdzieś w
tłumie, gdzie było nieprzyzwoicie głośno. Lubiłam rozmawiać z nieznajomymi,
często późnym wieczorem słuchając ich życiowych problemów lub też przemyśleń,
kupa śmiechu, serio. No i jest też druga sprawa, nie chciałam wracać do domu,
do ojca i jego kochanki. Sama myśl o tym sprawiła, że dostałam odruchu
wymiotnego. Alice odwróciła się z powrotem do mnie.
- A jakby się dowiedzieli, że jesteś nieletnia, wylaliby cię
– powiedziała, spoglądając na mnie z nad drinka.
- Cicho bądź. Nie po to się męczyłam się żeby zdobyć
fałszywy dowód, żeby teraz stracić pracę, a poza tym za niecałe trzy miesiące
mam osiemnastkę.
- Jak sobie chcesz, pracuj tutaj, marnuj swoje młode lata,
siedząc w tej norze – podczas mówienia tego obróciła się dookoła na stołku. –
Ja idę potańczyć, możesz mi zrobić następnego – stwierdziła i odłożyła szklankę
na blat.
Po dwóch godzinach
wychodziłam, zamykając bar. Alice zmyła się szybciej, mówiąc, że musi spotkać
się z kimś tam. Podwinęłam z baru butelkę Tequili, oczywiście zostawiając w
kasie pieniądze za nią. Szłam pustą ulicą na londyńskim Primrose Hill.
Chodziłam do pracy trzy przecznice od mojego domu, ale zawsze siadałam
wieczorem na ławce za rogiem od baru. Dzisiaj zrobiłam to samo. Spojrzałam na
duży, ekskluzywny dom przede mną. Ktoś kto tu mieszka ma przesrane –
pomyślałam. Wiedziałam co pieniądze robią z ludźmi, a jeśli kogoś było stać na
taki dom, na pewno biedny nie był. Odkręciłam butelkę i upiłam duży łyk, po
czym odpaliłam papierosa. Położyłam się na drewnianych deskach, opierając głowę
o barierkę. Spojrzałam w gwiazdy. Były piękne i takie dalekie od tego świata.
Zazdrościłam im. W końcu to tylko takie wielkie kule, które nie muszą się
niczym przejmować. Włożyłam papierosa do ust i zaciągnęłam się, po chwili z
cichym świstem wypuściłam dym. Siedziałam tak przez dłuższa chwilę, biorąc
coraz to większe łyki z butelki, którą trzymałam w ręce. Kiedy nie zostało w
niej nic prócz powietrza wyrzuciłam ja za siebie. Odpaliłam kolejnego
papierosa. Po chwili zaczęłam nucić słowa mojej ukochanej piosenki.
- ‘If
there’s love just feel it, if there’s life we’ll see it, this is no time to be
alone…’ – śpiewałam cicho.
- Pierdolenie – powiedziałam po chwili sama do siebie.
Wyrzuciłam peta na ziemie, rozdeptując go butem. Byłam zła na słowa tej
piosenki. Wracałam szybkim krokiem do domu. Kiedy znalazłam się przed furtką
dopadł mnie ochroniarz. Tak, tak mamy ochroniarza. Tatuś jest prezesem jakiegoś
gówna, w końcu to ważna sprawa. Ogólnie to zajebiście, nawet nie można
niezauważalnie wejść i wyjść z własnego domu.
- Kto to? – zapytał mężczyzna, zbliżając się do mnie, prawie
biegnąc.
- To tylko ja, idioto – mruknęłam rozdrażniona i weszłam na
podwórko. Otwierając drzwi wejściowe, usłyszałam głosy, które zdecydowanie nie
należały do mojego ojca i jego ukochanej Melody. Stanęłam w miejscu i już
chciałam iść zapytać Steva kto jest w środku, ale przypomniało mi się, że właśnie
nazwałam go idiotą, więc zrezygnowałam z tej opcji. Przeszłam przez próg
zamykając drzwi. Ściągając buty dość mocno się chwiałam. Definitywnie byłam
pijana. No kurde, kto by nie był po wlaniu w siebie pół litra Tequili. Nagle
naskoczył na mnie Brandy, mój pies.
- Hej skarbie – powiedziałam do pupila, który stał na
tylnych łapach, podczas gdy przednie spoczywały na moich ramionach, przy okazji
też oblizał mi całą twarz, nie żeby to był jakiś istotny szczegół. Brandy jest
dogiem niemieckim i szczerze mówiąc czasami przerażają mnie jego rozmiary.
Zrzuciłam zwierzę z ciebie, po czym weszłam do salonu.
- Eleanor, co ty tutaj robisz? Jest trzecia w nocy –
spojrzałam na dziewczynę zdezorientowana.
- Przyszłam cię odwiedzić, siostrzyczko – powiedziała
podchodząc do mnie, po czym mnie przytuliła. – No właśnie, jest trzecia w nocy,
gdzie byłaś?
- W pracy – opowiedziałam.
- Ty pracujesz? – zapytała, ale zignorowałam ją.
- Lewis – powiedziałam zniesmaczona spoglądając na chłopaka,
który stał przed nami.
- Mam na imię Louis – szepnął speszony.
- Jeden pies – mruknęłam i
machnęłam ręką. – Chcecie coś do picia? – zaproponowałam idąc do kuchni.
- Dwie herbaty – powiedziała moja siostra, spoglądając
pytająco na swojego kochasia, który przytaknął.
- Co wy tu w ogóle robicie? – zapytałam, kiedy pięć minut
później kładłam na stole kubki z gorącym napojem. Czułam jak lekko drży mi
głos. Wytrzeźwiej Caroline, to nie jest dobry moment, żeby być nachlaną.
- Jesteś pijana? – usłyszałam pytanie El.
- Nie – odpowiedziałam szybko. Dziewczyna spojrzała się na
mnie krzywo, po czym zaczęła mówić.
- Chciałam odwiedzić ciebie i tatę, dawno mnie tu nie było.
- Nic straconego – rzuciłam bardziej do stołu niż do niej.
- A właśnie, gdzie jest tata?
- A nie ma go?
- No nie.
- Myślałam, że już się mizia z tą swoją pińdzią na górze –
powiedziałam i podeszłam do szafki w rogu, na której standardowo zastałam
kartkę od ojca.
‘Jestem z Melody w Chelmsford, sprawy
biznesowe, wrócimy za trzy dni’
- Tu jest twoja odpowiedź – odrzekłam podając siostrze
liścik. Poczułam jak Brandy opiera się na mnie, zwalając cały ciężar ciała na
moje uda, przez co musiałam oprzeć się o ścianę. Poklepałam psa po grzbiecie,
uśmiechając się pod nosem.
- Słuchaj Caroline – powiedział chłopak, o którego obecności
w ogóle zapomniałam. – Tak sobie myśleliśmy, że może pojechałabyś z nami w
następny weekend do domku nad jeziorem. Będzie mój kolega, nie będziesz się
nudzić – dodał szybko, chcąc mnie przekonać. Nie wiem co moja siostrzyczka mu nagadała
i co sama sobie myślała, ale cholera jasna, czy to nie jest dziwne, że pojawia
się tutaj po czterech miesiącach od kiedy się wyprowadziła i jeszcze daje mi
jakieś podejrzane propozycje. Poczuła wyrzuty sumienia, że zostawiła mnie samą
w tym patologicznym domu, czy co? Ale co mi tam i tak mam wolne za tydzień.
- Jasne, mogę jechać.
- Serio? – zapytał wyraźnie zdziwiony moją zgodą.
- Tak Lenny, serio.
- Louis – poprawił mnie, ale postanowiłam nie zwracać na to
uwagi, co mnie to obchodzi jak on się nazywa.
- Tak się cieszę – wykrzyknęła Eleanor. – Dawno nie spędzałyśmy
razem czasu, teraz mamy szanse to nadrobić.
- Taak super – powiedziałam z lekko udawanym entuzjazmem.
Jezu, jaka ona jest głupia – pomyślałam. To moja siostra, kocham ją, ale
czasami zachowuje się jak kretynka.
Pół godziny
później żegnałam się z El z jej chłoptasiem w przedpokoju. Uściskałam
dziewczynę i podałam rękę chłopakowi.
- To cześć Larry – mruknęłam
do niego, w odpowiedzi zaczął się śmiać.
- Z czego się cieszysz? – zapytałam, opierając ręce na biodrach.
- Nic, tylko wiesz u mnie w zespole… - zaczął opowiadać, ale
mu przerwałam.
- Dobra, dobra, opowiesz tą historię innym razem, idźcie już
– mówiłam, praktycznie wypychając ich na dwór, po czym zatrzasnęłam za nimi
drzwi. Odetchnęłam i poszłam do kuchni. Wyjęłam spod zlewu popielniczkę i
odpaliłam papierosa. Cieszyłam się, że ojca nie ma teraz w domu. Mogłam
siedzieć i palić, nie przejmując się ukrywaniem się na balkonie w moim pokoju.
Nagle poczułam skurcz w żołądku i pobiegłam do łazienki. Zwymiotowałam,
opierając dłonie na muszli. Normalnie pomyślałabym, że jestem w ciąży, bo
przecież nigdy nie rzygam po alkoholu, ale ostatnio, pierwszy raz zresztą
spałam z chłopakiem dwa lata temu. Okazał się on zresztą dupkiem, który chciał
mnie tylko przelecieć, poza tym nie miał problemu, żeby mi to oznajmić. Debil,
jak każdy. Wtedy obiecałam sobie, że następny raz zrobię to dopiero z kimś kogo
będę kochać i on będzie kochał mnie, chociaż to też złudne marzenia. Oparłam
się o ścianę wycierając usta ręcznikiem. Chujowe mam życie – stwierdziłam w
myślach. Inni mogliby powiedzieć, że jak można tak twierdzić mając tyle kasy,
ale ja mam głęboko w dupie te pieniądze. Jestem zwyczajnie nieszczęśliwa. Mama
po rozwodzie z ojcem, który odbył się trzy lata temu odzywa się do mnie raz na
miesiąc, mieszka w Bristolu i niewątpliwie czuje się zraniona po zdradzie
mojego tatuśka, ale czemu od razu musi zwalać całą swoją złość na mnie. Moja
siostra wyprowadziła się z domu, jest modelką, dostała się na wymarzone studia
i pewnie jest szczęśliwa jak cholera z tym swoim L… coś tam, a ja ją jakoś
nieszczególnie obchodzę, przynajmniej tak mi się wydaje. A ojciec… Ojciec to ojciec. Liczy się tylko kasa i jego
zajebista laska. Skąd przypuszczenie, że jak dasz dziecku ogromne ilości
pieniędzy to będzie zadowolone i zignoruje twoje kretyńskie zachowanie. No,
może tak bywa, ale nie w moim przypadku. Tylko jedna Alice trzyma mnie jakoś
przy życiu. Jest wspaniałą przyjaciółką i pewnie nigdy nie będę w stanie jej
się odwdzięczyć za te wszystkie razy kiedy mi pomogła. Poznałyśmy się
pierwszego dnia szkoły jako pięciolatki i od tej pory jesteśmy nierozłączne.
Teraz dalej chodzimy razem do klasy, za co jestem wdzięczna losowi, ale i tak
mam nadzieję, że koniec szkoły nadejdzie szybciej niż jest zaplanowany. Wstałam
z podłogi i spuściłam wodę. Cudem doszłam do pokoju i opadłam zmęczona na
łóżko. Zamknęłam oczy i po chwili ponownie otworzyłam. Zapomniałam wyjść z
Brandym. Zbiegłam na dół po schodach, wołając psa. Przybiegł, oczywiście
uderzając we mnie, kiedy ubierałam buty, tak, że straciłam równowagę. Mruknęłam
z niezadowolenia i otworzyłam drzwi, żeby mój najwierniejszy towarzysz mógł
wyjść załatwić swoje potrzeby. Stałam na dworze, czekając, aż ten psychol się
wybiega, kiedy nagle zauważyłam samochód stojący pod moją bramą. Widziałam, że
w środku ktoś siedzi, nie mogłam dostrzec twarzy, ale z pewnością jego oczy
były skierowane na mnie. Zaczęłam podchodzić bliżej, aż w końcu światła auta
się zapaliły i kierowca odjechał.
- Co do kurwy? – powiedziałam do siebie.
- Steve! – zaczęłam krzyczeć. – STEVE!
- Tak, panienko Calder -
powiedział, w mojej ocenie odrobinę zbyt słodko, ale teraz miałam to
gdzieś. Spojrzałam na jego wymuszony uśmiech i zapytałam:
- Kto to był?
- Ale kto?
- Nie rób ze mnie kretynki, Steve.
- Chodzi ci o ten samochód. Ach, to nie wiem – powiedział i
odwrócił głowę.
- Nie kłam – rzuciłam do niego gniewnym tonem.
- No dobrze, to tylko pan Louis – mruknął, prawie niesłyszalnie.
- Ja nie znam żadnego Louisa.
- Jak to nie? Był tu dzisiaj, z twoją siostrą.
- Ach ten, dobra, dzięki, Steve – powiedziałam i poszłam do
domu, zgarniając po drodze psa. Czego ona się tak przyczepiła? – pomyślałam.
Wysyła swojego chłopaka, żeby mnie obserwował, o co jej chodzi? Spojrzałam na
zegarek, było wpół do piątej. Postanowiłam, że jutro zadzwonię do mojej
kochanej siostrzyczki. Zła i zmęczona położyłam się do łóżka i po chwili opłynęłam
w krainę snów.